Dąbrowica nocą

O mnie

Jarek Pogodziński

Konie i sport jeździecki fascynowały mnie od dzieciństwa. Niestety dorastanie w czasach PRL-u uniemożliwiało realizację tych pragnień. Jeździectwo było sportem elitarnym, więc powszechnie tępionym. Ciężko było znaleźć klub jeździecki, a o własnym koniu nie można było marzyć. Nawet złoty medal olimpijski Jana Kowalczyka z 1980 roku nie ułatwił adeptom hippiki rozwoju, nie było Kowalczykomanii….

Zresztą niczego nie było.

Swoją karierę sportową zacząłem w trakcie studiów w podwarszawskim klubie TKKF Podkowa, ale już po kilku miesiącach startowałem w pierwszych zawodach, rywalizując z profesjonalnymi jeźdźcami. Wybranką mego serca została należąca do klubu ruda "Palma", która u poprzedniego właściciela ciągnęła wóz. Ta pogrubiona, ambitna klacz uczyła się wraz ze mną bardzo trudnych elementów ujeżdżenia, skakała przez przeszkody, udowadniając, że chcieć to móc. Ta dewiza przyświeca mi do dziś.

Początek lat 90-tych przyniósł wolny rynek i wreszcie posiadanie wierzchowca przestało być "przestępstwem przeciw ustrojowi". Mój pierwszy koń, o wdzięcznym imieniu Bajkonur, kupiony został do spółki z trzema przyjaciółmi. Dość szybko okazało się, że pomysł jazdy na "osiem rąk" nie był najlepszy, choćby dlatego, że za rzadko można było wsiadać i trenować. A ja bardzo chciałem mieć swojego konia i wraz z nim startować na zawodach.

Ponieważ nie stać mnie było na kupno rumaka doświadczonego, a co za tym idzie, drogiego, zdecydowałem się na zakup 3-letniego kasztanowatego ogiera o wdzięcznym inieniu Nepal. Ten piękny rudzielec właśnie ukończył 11-miesięczny zakład treningowy dla młodych ogierów, ale nikt nie był zainteresowany inwestycją w tego konia. U Dyrektora Zakładu dostał miano konia trudnego i odpornego na współpracę, a i jego hodowca nie za bardzo miał miejsce na powrót ogiera do swojej stajni. Tak więc za nieduże pieniądze trafił w moje ręce. Nareszcie miałem konia tylko do swojej dyspozycji!!!

Od samego początku wiedziałem, że Nepal coś w sobie ma, gdyż wykazywał się niebywałą odwagą. Znalazłem dla niego miejsce w ośrodku treningowym dla koni przygotowywanych do najtrudniejszej z jeździeckich dyscyplin, czyli Wszechstronnego Konkursu Konia Wierzchowego. Tam podglądałem profesjonalnych zawodników, marząc o startach w tej arcytrudnej konkurencji.

WKKW uważane jest za królową dyscyplin jeździeckich. Konie starują aż w trzech próbach. W ujeżdżeniu muszą wykazać się lekkością ruchu, a także posłuszeństwem i doskonałą harmonią z jeźdźcem. W krosie nieustraszone pokonują solidne drewniane kłody, rowy, żywopłoty, wskakują do wody. W ostatniej próbie skoków również skaczą, ale przez kolorowe drągi, które po muśnięciu spadają.

Mimo, że pierwsze treningi nie napawały optymizmem, a pierwsze starty były niezbyt udane, uparłem się na pracę z Nepalem. Nie baczyłem na krytyczne uwagi trenera, który sugerował, abym pozbył się jak najszybciej tego końskiego antytalentu. Cierpliwie podnosiłem drągi, które mój rumak notorycznie zrzucał, jakby nie rozumiejąc, że sport polega na tym, aby przez przeszkody skakać, a nie je strącać.

Będąc mało doświadczonym zawodnikiem, ucząc niedoświadczonego konia, zakwalifikowałem się i ukończyłem na Nepalu Mistrzostwa Polski Koni Czteroletnich, a rok później Pięcioletnich w WKKW. Już wtedy ścigałem się z najlepszymi zawodnikami w kraju.

Podczas jednych z zawodów, które skończyły się naszym zwycięstwem, spotkałem jeźdźca, który dosiadał Nepala w zakładzie treningowym. Człowiek ten nie mógł nadziwić się, że jest to ten sam koń, co kilka lat temu. Do dziś pamiętam jego słowa: „ Wiesz, ja w swoim życiu w zakładzie jeździłem na wielu ogierach. Jedne były bardzo dobre, inne dobre, jeszcze inne słabe i no i był Nepal !!! Że też koń mógł, aż tak się zmienić..."

Słowa te jeszcze bardziej zmotywowały mnie do treningu. W wieku 9 lat Nepal był piąty w ogólnopolskim rankingu koni WKKW, wyprzedzając między innymi olimpijskiego Waga.

Starty na Nepalu na poziomie ogólnopolskim i międzynarodowym dawały nam niesamowitą frajdę, bo był to koń o niespotykanym charakterze z olbrzymią chęcią do rywalizacji sportowej. To z nim wywalczyliśmy pierwszy złoty medal w seniorskich Mistrzostwach Waszawy i Mazowsza WKKW, a potem kolejnych kilka. Niestety poważna kontuzja zakończyła jego prężnie rozwijającą się karierę.

W klubie, w którym kiedyś podglądałem czołowych polskich zawodników marząc o stratach w wkkw, stałem się jeźdźcem przywożącym z zawodów najwięcej punktów rankingowych.

Dziś jeżdżę na kilku koniach, startując na krosach w zawodach ogólnopolskich i międzynarodowych. Mam nadzieję, że jeden z moich rumaków okaże się godnym następcą Nepala.